Esencją wszystkich poprzednich części było to, że Rocky stawał do walki o to, aby udowodnić coś światu i przede wszystkim samemu sobie. Bez względu na przeciwności zdrowotne, finansowe i społeczne, stawał do boju, a my jako widzowie z zapartym tchem mu kibicowaliśmy. Nie przeszkadzało nam to, że walki były nierealistyczne, a Stallone był nieumiejętnym aktorem. Nie przeszkadzało nam nic. Jakim więc przykrym widokiem dla mnie było, gdy legendarny Balboa musiał zmagać się z chorobą i trenować chłopaka, którym mnie w ogóle nie przekonywał. Rocky rozmienił się na drobne, a jego imię zostało zszargane.
więcej